Balsthal 1995 r.
Poproszona zostałam o skreślenie kilku słów na temat naszej Szkoły Podstawowej nr 2, której jestem absolwentką. Ze zdumieniem stwierdziłam jednak, że sporo wspomnień zatarło się w mojej pamięci. Zdominowały je wspomnienia ze szkoły średniej. Nie wiem czy to tylko mnie się przytrafiło, czy i innym absolwentom też. Spróbuję jednak wygrzebać dawno zapomniane zdarzenia i poukładać je niczym puzzle w jedną całość. 1 września w wieku 7 lat, pomaszerowałam do szkoły w towarzystwie jednego z rodziców a na drugi już dzień pogubiłam się wśród licznych korytarzy nie mogąc odnaleźć swojej klasy.
Moją pierwszą nauczycielką była Pani Zalewska. Wysoka, szczupła, czarne włosy splecione w warkoczyki ściągała z tyłu głowy. Była dość surowa, a może jej wiecznie ciemny ubiór sprawiał takie wrażenie. Uczyła matematyki, która do dzisiejszego dnia nie została moim hobby. Klasa była przestronna. Duże okna, trzy rzędy ławek, czarna tablica na środku ściany, po przeciwnej stronie zawieszony krzyż. Podest i biurko nauczyciela dopełniały wyposażenie. Podłogi pociągano pyłochłonem o specyficznym zapachu. Z boku po prawej strony klasy stała tzw. ośla ławka. Ławki to osobny temat. Dwuosobowe z podnoszonym pulpitem i z kałamarzem w środku. Ktoś dbał zawsze o to by były wypełnione po brzegi. Nieraz zdarzała się tragedia gdy się ten atrament rozlał na książki, ubranie i podłogę. A ile kleksów było w zeszytach. Każdy kleks to tragedia i bura od nauczyciela. Poubierani w szkolne mundurki stawaliśmy na baczność wykrzykując „dzień dobry Pani”.
Codziennie rano odmawiało się krótką modlitwę a następnie przystępowało do zajęć szkolnych. Na przerwie bawiliśmy się w kółko graniaste lub chusteczkę haftowaną. Do trzeciej klasy chodziłam w Bielsku, a kolejną znowu rozpoczęłam w „Dwójce” gdzie na przerwie znalazła mnie moja koleżanka Marysia. I tak trafiłam do klasy, gdzie wychowawczynią była Pani Sokulska, którą wspominam z prawdziwą przyjemnością. Była opiekunką naszej klasy a także nauczycielką j. polskiego. Pamiętam jak na zakończenie roku szkolnego dostała mnóstwo kwiatów, które wraz z innymi dziećmi pomogłam zanieść jej do domu. Przyjęła nas ciasteczkami i wspaniałą herbatą z konfiturami. Przypominam sobie również jej męża, który udzielał się w harcerstwie. A propos harcerstwa. Wiadomo, że albo należało się do zuchów (maluchy) lub do harcerzy. To były bardzo miłe chwile. Niestety rodzice nie puszczali mnie na obozy, ale za to mogłam brać udział w zlotach harcerskich, jeść na deszczu pyszną wojskową grochówkę, bawić się w podchody i zdobywać różne odznaczenia.
Pisząc te wspomnienia muszę coś powiedzieć o moich koleżankach i kolegach, których pismo i życzenia zachowałam do dzisiaj w starym pamiętniku. Jeden z wpisów brzmi:
…” I kiedy już zżółkną albumu kartki i z mego pisma zetrze się ślad to wspomnij chwile spędzone w szkole gdy nas rozłączy szeroki świat..”
Te słowa skreśliła Władzia Wiśniewska w 1962 roku. No i faktycznie porozrzucało nas w różne strony. Ale z pewnością każdy ma momenty, gdy sięga pamięcią wstecz. I tak z pewnością każdy pamięta Danusię Herinę i jej słynne…”Tipi-tipi-tip. calipso tip albo Czesia Wilczyńskiego z dawnym hitem „Mamo”. Śpiewali te piosenki z zaangażowaniem śpiewaków operowych na lekcjach wychowawczych na prośbę Pani Sokulskiej, która w ten sposób odkrywała młode talenty. Pamiętam Krzysia Osostowicza, który bardzo dawno odszedł od nas. Był dżentelmenem w stosunku do dziewczyn. Albo Jolę Muszyńską koleżankę, której też już nie ma wśród nas. Zostało w mojej pamięci sporo nazwisk koleżanek i kolegów, którzy towarzyszyli mi cały czas w szkole.
Nasza szkoła to potężne gmaszysko. Dla mnie było zawsze pełne tajemnic. Była sala gimnastyczna z balkonem, która pewnego dnia spłonęła. I szkolna górka, która jakoś tak zmalała. Gmach szkolny składał się z dwóch skrzydeł, wielu korytarzy, zakamarków, piwnic i szatni z siatkami z drutu. W piwnicy urzędował woźny, który biegał z ogromnym dzwonkiem w ręku, przypominając o początku lub końcu lekcji. Najmilsze były przerwy i wakacje. Gdy się już tych wakacji doczekaliśmy to tęskniliśmy za szkołą, jej gwarem i codziennością. Czasem trafiło się nam, że wypadła jakaś lekcja, wówczas wylatywaliśmy z dzikim wyciem do domu.
Wśród wspomnień nie może zbraknąć naszych kucharek. Serwowały dzieciom mleko, bułki i gotowały zupy, z których jedna utkwiła mi w pamięci. Przepyszny barszcz zabielany z burakami utartymi na tarce. Po lekcjach, dzieci rodziców pracujących szły do świetlicy, gdzie odrabiało się lekcje lub czytało książki. Była w szkole bibliotekarka Pani Czerniak, która zawsze dla nas miała interesujące książki. Pochłaniałam wtedy wszystko co mi w ręce wpadło. Był kierownik szkoły Pan Ból, zmieniający ciągle pisownię swojego nazwiska. Fizyki uczył Pan Borysewicz. Uczyła nas też Pani Kamińska, blondynka o miłej powierzchowności. Była masa innych nauczycieli, którzy pakowali nam wiedzę do głów. Dzięki nim mogliśmy się rozwijać i kształcić dalej. Urządzali nam szkolne bale, wycieczki i oprócz poważnej miny, mieli dla nas uśmiech. Po wielu latach odwiedziłam swoją „Dwójkę”, gdzie moja przyjaciółka Basia jest nauczycielką. I znowu jak przed laty, gdy byłam pierwszoklasistką, pogubiłam się wśród korytarzy a gmach nie stracił nic ze swojej tajemniczości i powagi. Trochę postarzała się i zubożała ta nasza szkoła, choć dalej stoi dumnie i wypuszcza ze swoich podwoi następne pokolenia absolwentów. Chciałabym zakończyć te wspomnienia pamiątkowym cytatem, mojej przyjaciółki Anieli Rowińskiej.
„… Wspomnienie – to cicha nuta wyjęta z tomów przeszłości. Wspomnienie – to nić wysnuta ze złotej księgi młodości…”
Garstkę wspomnień zebrała:
Teresa Lewandowska-Jaszczyk
Balsthal 1995 Szwajcaria